sobota, 9 maja 2015

prolog



Wieczór pachniał deszczem i mokrym lasem, pogrążając okolicę w przyjemnej atmosferze bezruchu po burzy. Opustoszałe ulice miasteczka parowały dusznym i lepkim wręcz powietrzem, okrywając moją już i tak rozgrzaną skórę cieniutką warstwą gęstej aury napływającej do pokoju przez szeroko otwarte okno. W takich chwilach jak te, wydawało mi się, że świat zapada w dziwaczny stan bezczynności, a ja mogę wreszcie wykorzystać jego ciszę do skupienia się nad nauką i pracą do szkoły.
Szkoda tylko, że taki pozorny spokój w moim przypadku był, jeśli mogę to tak określić, o dupę rozbić. Myślami byłem daleko, gdzieś pomiędzy panią Choi, która zapewne w tej chwili zamykała drzwi swojej kawiarni, zostawiając jej pachnące wnętrze kawą na następny dzień, a bezdomnym kotem, który szwendał się między światłami ulicznych lamp szukając odrobinę wygodniejszego schronienia na drzemkę. Rozłożone na łóżku (nie posiadam biurka), podniszczone zresztą podręczniki i zapisane zeszyty były przykrywką na moje lenistwo oraz niepoprawny optymizm, że tym razem uda mi się ominąć naukę, a testy, które przygotował dla nas nauczyciel, nie będą aż tak trudne jak ostatnim razem. Co chwila wzdychałem ciężko, oparty brodą o wnętrze dłoni, zastanawiając się ile czasu tej błogiej ciszy mi zostało, zanim moja rozwścieczona matka wpadnie do pokoju, otwierając gwałtownie drzwi, które odbijając się z hukiem od ściany, zostawią na niej przepiękną dziurę od klamki. To nie tak, że miałem jej za złe sposób w jaki stawiała mnie do pionu, często wjeżdżając na ambicję i podkreślając beznadziejność mojej egzystencji, jednak specyficzny styl bycia mojej rodzicielki, wywoływał u mnie mieszane uczucia, które można było zaliczyć do wkurwienia i rozpaczy jednocześnie. Nie wierzyłem w żadne bóstwo ani filozofię, a mimo to pozwalałem sobie czasem ponarzekać, na jakąkolwiek siłę, która stworzyła to wszystko, wypominając jej, że pozwoliła również urodzić się i mnie, tym samym skazując na życie z tą wspaniałą kobietą pod jednym dachem. Nie znosiłem matki bardziej niż brudu za paznokciami, ale moje osiemnastoletnie, niezbyt miłe życie nauczyło mnie by trzymać język za zębami i nie pokazywać co się naprawdę czuje, by nie mieć jeszcze bardziej przesrane.
Spojrzałem na tarczę małego zegarka stojącego na szafce nocnej, by przekonać się, że nie wyświetla żadnej godziny, a ja jestem w plecy o kolejną sumę, którą wydam na nowe baterie. Tak, jestem biedny i to bardzo. Można się domyślić, że oszczędzałem jak się dało, zawsze i na wszystkim, nawet na jedzeniu ograniczając swoją dietę do błyskawicznych zupek w proszku i jabłek, które i tak dostawałem od naszego sąsiada za darmo. Z początku uciekałem przed nim, starając się unikać jego pedofilskiej natury z obawą, że częstuje mnie zatrutym jedzeniem, jednakże gdy przekonałem się mężczyzna robi to tylko dlatego, ponieważ przypominam mu jego wnuka, postanowiłem, że mogę czuć się bezpiecznie i zacząłem przyjmować słodkie owoce z wdzięcznością i uśmiechem na ustach.
Podniosłem się niechętnie z podłogi, krzywiąc na głuchy dźwięk, który wydały moje kolana przy wstawaniu. Wyprawę do sklepu uznałem za wspaniałą wymówkę do zrobienia sobie przerwy od nauki, a raczej od patrzenia na tekst w książkach, których wiedzy i tak nie przyswajałem, dzięki posiadaniu naprawdę opornego umysłu. Mógłbym się martwić myślą, dlaczego nie potrafiłem być tacy jak inni w moim wieku, lecz zazwyczaj po sekundzie, moje zmartwienia ustępowały, zastępując je głupim śmiechem, którym dzieliłem się po cichu z samym sobą. Moi znajomi często patrzyli na mnie jak na kogoś kto porządnie ześwirował i nie mogłem nic innego zrobić jak po prostu przyznać im w tym rację.
Wyszedłem z domu, nawet nie zerkając w stronę małego lustra przy drzwiach, by w jakikolwiek sposób poprawić swoją aparycję. Machinalnie przeczesałem włosy palcami dłoni, czując pod nimi już brudną i podniszczoną strukturę ciemnych kosmyków, o które nijak dbałem, pilnując tylko by myć je co kilka dni. Nie bez powodu matka patrzyła na mnie z lekkim obrzydzeniem, widząc mnie codziennie w prawie tych samych ciuchach, skórzanej kurtce po ojcu i przydługich włosach grzywki, które opadały mi do oczu, za każdym razem gdy próbowałem odgarnąć je do tyłu szybkim ruchem ręki. To nie tak, że kompletnie nie dbałem o siebie, po prostu nie przywiązywałem do tego większej wagi, a niektórzy zwyczajnie lubili wyolbrzymiać robiąc z tak trywialnych rzeczy jak wybór ubrań, wielkie wydarzenie...
- Gdzie się wybierasz o tej porze, dzieciaku? Nie słyszałeś jakie teraz typy kręcą się po okolicy...? - odwróciłem się gwałtownie w stronę głosu za sobą, wyrwany z myśli i złudzenia, że znajduję się na klatce schodowej zupełnie sam. W odległości kilku metrów ode mnie stał, oparty o ścianę, młody chłopak z deskorolką w ręce i idiotycznie wielką czapką na głowie, która w żaden sposób nie pasowała do pogody wczesnej wiosny. Gdy zauważył, że udało mu się zwrócić moją uwagę, uśmiechnął się głupio i zaczął bawić pękiem kluczy trzymanym w drugiej dłoni, tym samym doprowadzając moje nerwy do szału. Dźwięk obijanego od siebie metalu o tej porze, był o wiele głośniejszy niż o jakiejkolwiek innej godzinie, co nie uszło mojej uwadze i jeszcze bardziej wyczuliło na hałas. - Co jest Kyungieeeee...? Czemu jesteś taki naburmuszony?
Kim pieprzony Minseok. Student. Fanatyczny kolekcjoner dziwnych rupieci i mój sąsiad, niestety. Nigdy nie pytałem dlaczego wybrał takie miejsce do mieszkania, jedno z najbardziej zaniedbanych w całym naszym miasteczku i chyba nie chciałem wiedzieć, zważając na to jaką odpowiedź mogę dostać od takiego ekstrawertyka.
Przewróciłem oczami, ignorując jego wcześniejsze pytanie i odwróciłem się na pięcie w stronę schodów, lecz zanim postawiłem krok naprzód zatrzymał mnie mocny uścisk na łokciu.
- Co do... - mruknąłem cicho i spojrzałem przez ramię na wpatrującego się we mnie, z wypisaną na twarzy determinacją, śmiesznie ubranego chłopaka. - Odczep się - warknąłem, szarpnąwszy mocniej ręką by wyswobodzić się od palców Minseoka. Czasami miałem go naprawdę dość, mimo że znaliśmy się tylko z widzenia, mogąc powiedzieć o nim tyle co dane mi było zobaczyć gdy mijaliśmy się na korytarzu kamienicy. Mimo wszystko nie potrafiłem nie poczuć ohydnej i tajemniczo lepkiej atmosfery, którą rozsiewał wokół, a od której nie dało się opędzić nawet kilka godzin po wspólnej rozmowie.
Minseok nie odezwał się słowem, zacisnąwszy mocniej usta w wąską linijkę, po czym wycofał się nieco, patrząc na mnie z żalem, jakbym już był stracony.
Skrzywiłem się tylko i z nieprzyjemnie ciężkim uczuciem w żołądku, zbiegłem po schodach na dół, przeskakując kilka stopni na raz, tak by jak najszybciej znaleźć się daleko poza zasięgiem wzroku starszego.


Dzień w naszej miejscowości kończył się znacznie wcześniej niż w innych znanych mi miastach, czyniąc ją wiecznie martwą pipidówą, o której opuszczeniu marzyłem odkąd skończyłem dwanaście lat. Tutaj wszystko kończyło się wraz z zapadnięciem zmroku, sprawiając, że wieczory stawały się nudne i przerażająco ciche, wywołując niechciane dreszcze nawet u takiego gościa jak ja. Cała okolica w jednym momencie stawała się pusta i ciemna, zawsze bardziej zamglona, mimo słabo świecących latarni, ubogo rozsianych wzdłuż ulic, na których absolutną rzadkością było spotkanie jakiejkolwiek żywej duszy o tej porze. Sklepy zamykane były najpóźniej wraz z wybiciem dziewiętnastej, a lokale - w zasadzie jeden jedyny, którym mogli się pochwalić mieszkańcy naszego bezimiennego miasteczka czyli kawiarnia pani Choi  - kończyły interes zanim słońce dotykało horyzontu, ledwo co wyłaniając się zza lasu, otaczającego okolicę od zachodniej strony. Z trudem znosiłem unoszący się w powietrzu smród mroku, który w całości wypierał to co oferowała natura jeszcze kilka minut temu, zanim wyszedłem z domu. Zdaje się, że nie myślałem trzeźwo, wybierając spacer ponad zostanie w zaciszu swojego mieszkania, jednak myśl, że dzięki temu uniknąłem spotkania ze zmęczoną matką, motywowała mnie do szybszego marszu i załatwienia swojej sprawy jeszcze dziś.
Przyczyną tego wszystkiego - martwego miasteczka, dłuższej ciszy nocnej, pustych ulic i ogólnego strachu przed opuszczeniem domów, był fakt, iż dawno dawno temu, jakiś niepoprawny idiota z najgłupszą ideą świata, postanowił zbudować małe miasto jak najbliżej lasów, zbliżając tym samym ludzi do grasujących tam dzikich zwierząt. Niedźwiedzi, wilków, łosi, lisów - wszystkich istot, które w tamtym okresie uznawały był za najgroźniejsze, ale łatwe do opanowania przez ludzką siłę. Musiał się zdziwić widząc jak zwierzyna bez oporów, atakuje mieszkańców, wykorzystując bliskość osad i ciemności drzew do napadania na zagrody i domy. Ci odważniejsi i nieco bardziej śmiali, zaczęli wpakowywać śrut w pyski atakujących zwierzęt, tym samym pozbywając się populacji już na zawsze.
Taką wersję przynajmniej słyszałem, w szkole, od mamy, z krążących po mieście plotek i z rzekomej historii naszej miejscowości. W takim przekonaniu został wychowany każdy z nas, dorastając według panującego kodeksu praw, nawet nieistniejącego na mapach miasta.
Otuliwszy się szczelniej połami kurtki, zgarbiłem się odrobinę na mocniejszy podmuch, rozrzedzającego duszne powietrze, wiatru, chroniąc tym samym przed przenikającym ubrania chłodem. W myślach formowałem przepiękną wiązankę wyzwisk i określeń, kierowanych w stronę własnej głupoty i durnego pomysłu wyprawy na koniec miasta po jebane baterie do zegarka. Moim celem była jedyna czynna w okolicy stacja benzynowa, znajdująca się na pograniczu północno-wschodniej części lasu i jedynej drogi, która umożliwiała wyjazd z naszej miejscowości. Nawet nie jestem pewien czy od początku powinienem nazywać to zasrane miejsce, miastem, miasteczkiem, nawet wsią, które liczyło mniej niż trzy tysiące mieszkańców na całym swoim obszarze. Co prawda mieliśmy rynek, urząd, pocztę, nawet szkołę, do której sam uczęszczałem, ale nic poza tym. Wszystko było cholernie małe, cholernie stare i kurewsko przerażające, zanurzone w gęstej mgle i czarnym niebie. Nawet oglądanie gwiazd przestawało być przyjemne, gdy dni zamieniały się w zamrażające palce noce, nawet pomimo coraz cieplejszych pór roku.
Odetchnąłem z ulgą, widząc majaczące w oddali światła stacji benzynowej. Czułem się, delikatnie określając, jakbym ujrzał przed sobą długo wyczekiwanie zbawienie, stres w jednej sekundzie przestał działać na moje kiszki, zaprzestając wywiercania ich na wszystkie strony. Przez chwilę na serio było mi głupio, że zawsze robiłem z siebie gówno wartego twardziela, badboyaobojętnego na świat skurczybyka, który w dupie ma zasady, posuwając się aż, do przekłucia sobie uszu w paru miejscach, jak na prawdziwego buntownika przystało. Miałem też cięty język i patrzyłem na wszystkich spode łba, co na stałe przylepiło się do mojego wizerunku, i do opinii ludzie ze szkoły, którzy zapomnieli kim tak naprawdę był dawny Do Kyungsoo. Wystraszony, cichy i przystosowujący się. Te wszystkie cechy, których zawsze w sobie nienawidziłem i chciałem jak najprędzej z siebie wyplewić, co udało mi się zrobić po kilku bolesnych wydarzeniach, w moim mało wartym życiu.
Rozglądnąłem się wokół, jakbym miał powód kogoś szukać, co oczywiście było ogromnym idiotyzmem z mojej strony, po czym puściłem się biegiem w stronę stacji, modląc do czegoś, w duchu by jak najszybciej dotrzeć do szklanych drzwi sklepu. Czułem się głupio, ale przynajmniej bezpiecznie, gdy odrobinę zdyszany, z żałośnie zaróżowionymi policzkami, wszedłem do środka, ze zdziwieniem stwierdzając, że oprócz mnie w sklepie jest jeszcze jeden klient. Stał przy lodówkach z napojami, odwrócony do mnie tyłem, z kapturem zarzuconym na głowę. Nie mogłem stwierdzić kim jest ta osoba, jednak wydała mi się nieco upośledzona, stercząc w jednym miejscu bez ruchu, jakby rzeczywiście nie mogła się zdecydować czy chce jej się pić czy nie.
Prychnąłem cicho pod nosem, stwierdziwszy, że w zasadzie mam to w dupie i skierowałem się w stronę półek z elektroniką, po drugiej stronie lokalu. W przeciągu kilku minut zrobiło mi się naprawdę gorąco i wręcz nieprzyjemnie duszno, jakbym po raz kolejny przeżywał zawirowania pogodowe, z dzisiejszego wieczora. Nawet zsunięcie ciężkiej kurtki z ramion nic nie dało, pozostawiając mnie w tym samym, mało komfortowym stanie. Jedyną ulgę jaką poczułem, to chwila, w której znalazłem to, po co przyszedłem na stację.
Potem wszystko wydarzyło się jakby w zwolnionym tempie. Miałem wrażenie, że sekunda wydłużyła się do minuty, w jak kompletnie koszmarnym i beznadziejnym śnie, a ja nie potrafię poruszać kończynami, jakbym się ruszał, ale niekoniecznie, przesuwał w jakimkolwiek kierunku.
Pierwsze co poczułem to zapach. Słodki, ale nie mdlący, raczej świeży jak dojrzałe owoce. Był unikatowy ponieważ nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem - jak najlepsza mieszanka zapachów z jaką miał styczność mój nos. Morele, bryza morska i...karmel? Nie potrafiłem wtedy określić dokładnie owej woni, mogłem ją po prostu czuć i poddać się doznaniom jakie ze sobą niosła. Nie było to coś co wzbudzało we mnie apetyt, strach, jakby zapach był złym omenem albo ostrzeżeniem przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz, a kolana zatrzęsły się lekko gdy zupełnie zaabsorbowany aromatem, zapomniałem o tym co dzieje się wokół. Gorąc, który wcześniej mi tak przeszkadzał, na moment stał się znośny gdy całe to ciepło skumulowało się na moim karku, jakby ktoś specjalnie na niego dyszał. Mógłbym przysiąc, że czułem kogoś za sobą, ciepło drugiego ciała, nos przy mojej skórze, jednak gdy się wreszcie ocknąłem z tego dziwnego transu i zmusiłem swoje mięśnie do ruchu by się odwrócić, nikogo za mną nie było.
W sklepie byłem zupełnie sam, zniknął nawet zakapturzony typek spod lodówek, zostawiając mnie sam na sam, zupełnie zdezorientowanego, z właścicielem stacji benzynowej, który wyłonił się z zaplecza, dokładnie z chwilą, gdy wszystko się skończyło. Mężczyzna patrzył na mnie podejrzliwie, przenosząc wzrok na moje dłonie, w których jakimś cudem znalazło się opakowanie baterii. Zapewne wyglądało to tak, jakbym właśnie został przyłapany na gorącym uczynku, chcąc wziąć produkt, bez płacenia za niego, co sprawiło, że jeszcze bardziej się zaczerwieniłem.
- Pomóc w czymś, chłopcze? - mężczyzna odezwał się w końcu, krzyżując wielkie łapy na szerokim torsie, a ja mogłem tylko patrzeć na niego zażenowany, przełykając nerwowo ślinę, jakbym naprawdę był czemuś winien.
- Ja tylko...ba-baterie - wykrztusiłem z siebie, podchodząc na sztywnych nogach do kasy, za którą stał sprzedawca. Wciąż łypał na mnie, niechętnie kasując opakowanie, jakby był zawiedziony tym, że jednak nie chciałem niczego zwinąć.
- Co cię tu sprowadza o tej godzinie? Powinieneś dawno leżeć pod kołderką ze szklanką ciepłego mleka, a nie szwendać się po ulicach - mężczyzna mruknął, wzdychając ciężko na głupotę młodzieży.
- Ja...chciałem kupić, zapomniałem o godzinie i ten... - zaśmiałem się nerwowo, drapiąc po karku, co mi o czymś przypomniało. - Przepraszam, przed chwilą ktoś tu był...nie wie pan może kto to?
Koleś zerknął na mnie, podnosząc jedną brwi, zapewne powątpiewając w istnienie mojej inteligencji. - Słuchaj dzieciaku, ja tu tylko sprzedaje i leje benzynę do baków, nie obchodzi mnie kto u mnie kupuję. Daj mi spokój i lepiej zmykaj stąd zanim zrobi się całkowicie ciemno. Uwierz mi, nie będzie ci przyjemnie wracać do mamusi w obsranych portkach.
Skrzywiłem się płacąc za swoje zakupy, po czym z cichym "do widzenia" wybiegłem ze sklepu, na mroźne powietrze nocy, chcąc zostawić cały incydent z dziwnym zapachem za sobą. Jeszcze nigdy nie biegłem tak szybko do domu, zawsze chcąc spędzić jak najwięcej czasu poza nim. Miałem wrażenie, że ktoś lub coś mnie goni, patrzy na mnie i śmieje się szyderczo na moje marne próby przyspieszenia i cichej automotywacji. Miałem ochotę płakać, chociaż sam nie wiedziałem dlaczego. Notabene nic mi się nie stało i nie wyglądało na to by miało się coś stać, ale i tak nie potrafiłem odgonić od siebie tego chujowego uczucia strachu, który otaczał mnie gdy tylko wracałem myślami do tego wieczoru.


1 komentarz:

  1. W końcu mogłam przeczytać Twój prolog, bo gdy pierwszy raz go opublikowałaś to nie zdążyłam. Muszę przyznać, że opowiadanie zaczyna się bardzo ciekawie. Wytworzyłaś super przerażający klimat. Dziwna wioska w lesie wzbudza strach i ciekawość. Poza tym, podoba mi się postać Kyungsoo. Szkoda mi go troszkę, bo jest taki biedny i w ogóle, ale ma ciekawą osobowość. Najbardziej podobał mi się ten moment, w którym Kyungsoo poczuł ten słodki zapach. To było wręcz genialnie opisane! Nie pozostaje mi nic innego, jak czekanie na pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że wkrótce się tutaj pojawi.
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń