Niebo o piątej nad ranem było najpiękniejsze.
Całkowicie
różniło się od czarnego sklepienia nocy, którego ozdobiona gwiazdami
powierzchnia zdawała się pochłaniać swoim ogromem, niżeli zachwycać
nieograniczoną wielkością. Świat był łagodny i spokojny, dzieląc się
przestrzenią z głośniejszym niż o innej porze dnia, śpiewem ptaków i
nieśmiałymi promieniami słońca, które powoli wyłaniały się zza
wschodniej części miasta. Mimo, że wszystko w górze wydawało się szare i
jeszcze ciemne, nie można zaprzeczyć, iż było znacznie lżejsze,
bardziej świeże niż to co oferował nam wieczór. O piątej nad ranem nie
dało się wyczuć wiszącego w gęstym powietrzu niepokoju i drżącego, podjudzanego przez wybujałą wyobraźnię niebezpieczeństwa,
który osadzał się nieprzyjemnym ciężarem na dnie żołądka. Nie trzeba
było rozglądać się co chwila wokół siebie, w akcie ogarniającej paniki i
przeświadczenia, że coś nas obserwuje, chce nas schwytać lub po prostu
zrobić krzywdę.
Dlatego niebo o piątej nad ranem było najpiękniejsze.
Owinąłem
szczelniej szyję, grubym, wełnianym szalikiem, mając nadzieję, że w ten
sposób ochronię i tak bolące już gardło, przez mroźnym wiatrem, które
atakowało moją skórę, przez każdą możliwą szczelinę w ubraniu. Dzień był
mglisty, otaczając mnie w niekomfortowym uścisku, niczym para obcych
ramion. To dziwne, by było tak zimno w środku wiosny, gdy pogodę było
stać co najwyżej na trwającą niecałą godzinę burzę, lecz zamiast
przywiązywać do tego ekscesu większą wagę, po prostu przyspieszyłem
kroku.
Zatrzymałem
się jednak raptownie, uświadamiając, że zupełnie nie wiem dokąd
zmierzam. Nie mogłem zdecydować czy nie pamiętam gdzie idę, czy
zwyczajnie moja świadomość bez mojej wiedzy postanowiła, że podróż dokądś, jest bez sensu.
Rozejrzałem
się dookoła, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, a co gorsza, dzięki
temu przekonałem się, że zupełnie nie orientuję się gdzie jestem. Przede
mną ciągnął się widok pogrążonej we mgle ulicy, a za mną majaczące za
ścianą bieli pojedyncze drzewa, pewnie część lasu. Przez ciało przeszedł
nieprzyjemny dreszcz na myśl co może znajdować się wśród ciemności, i
że najprawdopodobniej właśnie stamtąd przed chwilą wyszedłem.
W
mojej głowie powoli tworzył się mętlik, którego chciałem się jak
najszybciej pozbyć i po prostu wrócić do domu, do swojego łóżka, i
zasnąć, zapominając o wszystkim co właśnie zobaczyłem. Niebo o piątej
rano jeszcze nigdy wcześniej nie wydawało mi się tak ciemne i brudne,
jakby zaraz miało się pokruszyć, i opaść na mnie, przygniatając swoim
ciężarem.
Wtedy poczułem to.
Gorąc
na karku i okropne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, jakbym bez patrzenia
wiedział, że ktoś wpatruje się w moje plecy. Gwałtowny przepływ krwi
przez skronie i załzawione oczy nie były oznaką mojej słabości, a
strachu, który na moment obezwładnił ciało, wlewając do mięśni kwas i
całkowicie uniemożliwiając mi ruch. Mógłbym przysiąc, że słyszę jak ktoś
dyszy, i chociaż przez chwilę byłem święcie przekonany, że to ja,
szybko się otrząsnąłem z tej myśli, gdy stwierdziłem, że wcale nie
oddycham.
Ktoś
lub coś stało tam ze mną, patrząc na mnie, sapiąc ciężko, jakby z
wszechogarniającego podniecenia, że wreszcie temu czemuś udało się
złapać swoją ofiarę i to kwestia sekund by się do niej dobrać.
Potem
wszystko działo się na raz, omamiając na moment również moje zmysły, co
sprawiło, że dopiero po jakimś czasie mogłem przypomnieć co tak
naprawdę się stało.
Słodki
zapach karmelu, pisk opon, ciepło, czyjeś ręce, huk, dźwięk tłuczonego
szkła i tępy ból ramienia gdy upadłem na zimny asfalt. Krzyk.
Wszystko stało się czarne.
Obudziłem
się z twarzą w poduszce i pięściami zaciśniętymi w materiale
prześcieradła, zdyszany, i ku mojemu obrzydzeniu, spocony, z przydługimi
włosami przylepiającymi się do mojego mokrego karku. Pierwsze co
odnotowałem, oprócz obrzydliwego uczucia wilgoci na moim ciele, to
niesamowity ból przełyku, który nasilał się z każdym przełknięciem śliny
i próbą wyduszenia z siebie chociaż jednego słowa. Wielka, piekąca gula
w moim gardle nie ustępowała po żadnej z prób odkaszlnięcia, a ja
zacząłem się intensywnie zastanawiać czy czasem nie przeżywam właśnie
kaca stulecia, dzięki któremu nie pamiętam zupełnie nic z wydarzeń
poprzedniej nocy. Skrzywiłem się na myśl co mogłem robić po pijaku, drąc
się, wydurniając , a może i nawet oczerniając naszą miejscowość,
chociaż gdzieś z tyłu umysłu wciąż tliła mi się marna nadzieja, że może
nie jestem skończonym debilem by posunąć się do takich czynów.
Z
niewielkim trudem przewróciłem się na plecy, wbijając wzrok w część
sufitu nade mną. Przez chwilę śledziłem ścieżki wytworzone przez grube
pęknięcia na sklepieniu, jeszcze parę razy męcząc swoje struny głosowe
cichymi odkaszlnięciami i pomrukami, a gdy stwierdziłem, że w istocie
dalsze torturowanie się nie ma sensu, podniosłem się niechętnie do
pozycji siedzącej, żegnając tym samym z chociaż minimalną szansą na
dalsze spanie. Przez głowę przemknęła mi myśl by spytać mamę o
zwolnienie z lekcji, jednak zanim ten głupi pomysł zdążył zasymilować
się w moim umyślie, szybko stamtąd wyparował, dokładnie tak samo jak
jakiekolwiek chęci na funkcjonowanie podczas dzisiejszego dnia.
Pięknie.
Ledwo co pozbierałem zmysły do kupy, a już miałem ochotę znowu zapaść w
głęboki, otumaniający sen, chociaż to przypomniało mi właśnie dlaczego
się z niego wybudziłem.
Rzadko
co miewałem koszmary, a jeśli już to nie miały one na mnie żadnego
wpływu, gdyż zwyczajnie w świecie o nich zapominałem wraz z otwarciem
oczu o poranku. Nie pamiętam bym kiedykolwiek wcześniej budził się
zdyszany i oblepiony potem, w dodatku z podrażnioną nie wiadomo czym
krtanią, jakbym darł się non stop we śnie. Dokładnie pamiętałem uczucie
towarzyszące mi podczas durnych wybryków mojego mózgu, a za cholerę nie
pamiętałem o czym ten koszmar był.
-
Walić to - mruknąwszy do siebie, wysunąłem się z ciepłej pościeli,
poprawiając przy okazji zsuwające się z moich bioder bokserki. Nie
obchodziło mnie to, że miały na sobie parę dziur, nie licząc oczywiście
tych, przez które wkładałem nogi, bo tak czy siak, nie stać mnie było na
nową bieliznę, tym bardziej nie miałem się komu chwalić swoim odzianym w
majtki tyłkiem. Bez głębszego zastanowienia chwyciłem spodnie, które
rzuciłem na podłogę poprzedniego wieczora, przed pójściem spać i
nasunąłem je na siebie zupełnie ignorując fakt, że przecież powinienem
się wykąpać. Nawet nie starając się nie przerwać panującej w mieszkaniu
ciszy, powlokłem się jeszcze trochę zaspany do łazienki, z ulgą
stwierdzając, że jest pusta, co oznaczało, iż moja rodzicielka albo
zdążyła wyjść już z domu, albo wciąż smacznie spała, czego myśl na nowo
mnie wkurzyła.
Można
by się zastanowić dlaczego wciąż mieszkałem z matką, gdy tak na nią
napieprzałem, nie? A więc powiem Wam tylko jedno - pieniędzmi się nie
sra i te na pewno nie rosną na drzewie, dlatego też mało prawdopodobne
bym miał je ja, gówniarz bez skończonego porządnego liceum, a mówimy tu o
naprawdę dużej sumie jeśli myślało się o wypieprzenia z tej zawalonej
zbutwiałymi dechami dziurze. Co prawda nasza miejscowość, mało istotna
by ktokolwiek wiedział o jej istnieniu, poza jej mieszkańcami
oczywiście, znajdowała się niedaleko Pusanu, mimo to trudno było ją
opuścić, nie mając własnego transportu i zapasu gotówki, o którą wciąż
mi się rozchodzi. Wszystko, w dwóch słowach, było do dupy.
Nie
zwracając uwagi na stan w jakim znajdowały się kłaki, które dumnie
nazywałem swoimi włosami czy też jak bardzo mój żołądek był pusty,
wyszedłem z domu, zabierając ze sobą torbę szkolną i krawat, mając
nadzieję, że tym razem uda mi się go jakoś przyzwoicie zawiązać w drodze
do niewolniczej instytucji, którą zmuszony byłem mianować placówką
edukacyjną. I chociaż każdy znał realia tego miejsca, nikomu nie
przyszło na myśl by cokolwiek zmienić, udając, że szkoła, która
przygotowywała w najlepszym stopniu do bycia zajebistym rolnikiem albo
myśliwym, jest wręcz idealna dla młodzieży miasteczka.
Mając głęboko gdzieś, w istocie świadczący o moim szacunku do starszych
ludzi, iż powinienem - jak to miałem w zwyczaju - wyjść z mieszkania o
pięć minut później by spotkać przed drzwiami swojego sąsiada,
czekającego na mnie ze świeżym jabłkiem w dłoni, zbiegłem po schodach
budynku, przeskakując po dwa stopnie na raz. Oczywiście zdawałem sobie
sprawę, że takie wyczyny i życie na krawędzi doprowadzi mnie do niezłej
zadyszki oraz zwiększy aktywność moich gruczołów potowych, jednak jak to
na prawdziwego buntownika przystało, po prostu to olałem.
I
czasami gdy myślę, że kolejny dzień będzie równie nudny co poprzednie, a
z pewnością co te, które mają nastąpić, i że nic ciekawego mnie nie
spotka, a na pewno nie przeszkodzi w spokojnym egzystowaniu, na drodze
musi stanąć mi coś, lub konkretny ktoś, który chce - może i nie specjalnie - tę całą rutynę mi zwyczajnie spierdolić.
Nie
zauważyłem, że ktoś idzie po schodach w moją stronę. Dopiero gdy
poczułem mocne szturchnięcie w bok i słaby acz tępy ból po kolidarcji
dwóch ramion, podniosłem gwałtownie głowę, oczywiście rozdrażniony oraz
gotowy do jakieś chamskiej docinki - zobaczyłem, że to tylko Minseok.
Uśmiechał się do mnie głupio, powoli ściągając z głowy idiotycznie wielkie i nieproporcjonalne do jego głowy słuchawki.
-
O, jednak udało ci się wrócić w całości - zauważył, chociaż w jego
głosie dało się usłyszeć zdziwienie. Jak na moje ucho był to zawód,
chociaż nie rozumiałem dlaczego o tym w ogóle teraz mówił. Bez słowa
odwróciłem się na pięcie, nie mając ochoty patrząc na jego zarumienioną
mordę i zbiegłem na dół, by jak najszybciej uciec z tej cholernej
kamienicy.
Starałem
się nie zwracać uwagi na bezczelne docinki, gapienie się i głupie
śmiechy, które otaczały mnie z każdej możliwej strony stołówki.
Próbowałem nawet zignorować patrzącego na mnie Luhana, którego idealna
twarz, która gładkością mogłaby konkurować z pupą niemowlaka, była
wykrzywiona w grymasie obrzydzenia
-
Wyglądasz jak gówno - odezwał się w końcu, piorunując mnie wzrokiem z
ukosa. Zapewne moja obecność w jego towarzystwie niszczyła mu codziennie
polerowaną reputację, o którą dbał równie staranie co o swoje
przesuszone blond włosy - A co gorsza, śmierdzisz jak gówno. Myłeś się w
ogóle?
Pokręciłem
głową, na znak, że nie jak i to, iż nie miałem ochoty na jakiekolwiek
pogaduszki. Poza tym, wciąż bolało mnie gardło, które nie dawało o sobie
zapomnieć nawet gdy nie wydobywałem z siebie żadnego dźwięku, dlatego
postanowiłem je oszczędzić, mając nadzieję, że w ten sposób się wyleczę.
Luhan
prychnął, oburzony moim olewackim stosunkiem i wbił agresywnie pałeczki
w swój szkolny obiad. Nic specjalnego zresztą - reagularna breja, którą
śmiesznie nazwano smażonym ryżem. Jeśli miałeś szczęście, mogłeś
znaleźć nawet dwa kawałki mięsa na swoim talerzu, a samo przedsięwzięcie
przydzielania uczniom dziennej porcji przypominało raczej zawody
śmierci albo polowanie na zwierzynę.
-
Nie rozumiem dlaczego tak się zachowujesz, Kyungsoo. Od jakiegoś czasu
wszystko masz w dupie - chłopak westchnął i chociaż oszczędziłem sobie
widoku jego zdegustowanej miny, wiedziałem, że trochę za bardzo sie
przejął. Czasem zachowywał się w stosunku do mnie jakbym już kompletnie
popadał w ruinę.
A ja dopiero zacząłęm.
-
Zmieniłeś się, kiedyś bardziej ci zależało żeby ludzie dobrze o tobie
myśleli. A teraz? - z ostatnim słowem wydał z siebie dziwny dźwięk, coś w
stylu przeciągłęgo 'ehh' jak to mają w zwyczaju starzy ludzie, którzy
machają ręką na głupotę młodzieży.
Parsknąłem śmiechem, przez co zarobiłem kuksańca w żebro od bardzo oburzonego przyjaciela.
-
Jak mówiłem - Luhan powiedział z naciskiem, prawie że zaciskając zęby w
irytacji - Bardzo się zmieniłeś i fajnie by było gdybyś chociaż
spróbował to jakoś naprawić. Musisz sobie w końcu kogoś znaleźć!
-
Nie chcę nikogo - burknąłęm, krzyżując ramiona na lepkim blacie
stołówkowego stołu. Nagle poczułem dziwnie gorącą gulę w żółądku, jakby
zaraz miała mi podejść do gardła żebym mógł ją wyrzygać z jedzeniem,
które przed momentem w siebie wpakowałem. Niezbyt przyjemne uczucie,
jeśli mam być szczery. Na domiar złego, tłem dziwnie ciężkiej atmosfery
która zapanowała między mną, a Luhanem był odgłos wyrzucanych przez
uczniów resztek jedzenia do kosza, przy którym znajdowało się nasze
miejsce spożywania posiłku.
Takie
są właśnie efekty bycia wyrzutkiem społeczeństwa - dosłownie. Jesteś na
końcu dziwnego łańcuca pokarmowego, wszyscy cię omijają niczym
plankton, jednak to silniejsi się żywią twoją słabością.
Nawet w jebanej stołówce musisz żreć obok śmieci bo nigdzie indziej nie ma miejsca.
- Soo ...
Fuj. Tylko nie to.
Wystawiłem dłoń by przerwać chłopakowi - Błagam, nie nazywaj mnie tak. To żenujące.
Mogłem wręcz usłyszeć i poczuć jak
Luhan przewraca oczami, bez patrzenia w jego stronę. Znałem go zbyt
dobrze, chociaż nigdy bym o tym mu nie powiedział, bo raczej nie byłem
wylewny i rzadko co zbierało mi się na sentymenty, ale nie mogłem
oszukiwać siebie samego, iż znam przyjaciela równie dobrze co swoją
dziurawą kieszeń. Nie potrafił przede mną nic ukryć, bo wszystko o czym
pomyślał czy co poczuł było zawsze wypisane na jego wiecznie
zarumienionej i odrobinę zbyt pulchnej jak na osiemnastolatka, twarzy.
- Księżniczka Soo jak zwykle wypiera się swoją dumą by nie poruszać tematów, które ranią jej wrażliwe serduszko. Ojej.
Z dziką satysfakcją zauważyłem, że cholernie świerzbi mnie pięść i aż się prosi żeby w coś przywalić. Albo w kogoś. Luhan
miał to do siebie, iż posiadał wręcz wybitny talent jeśli chodzi o
uprzykrzanie mi życia. Tak jak on dla mnie i ja dla niego byłem jedyną
jednostką w szkole, z którą mógł swobodnie pogadać i w zasadzie, z którą
utrzymywał bliższe kontakty. Ogólnie rzecz ujmując, jego zbyt
rozkrzyczana i energiczna natura składała się z wiecznego pieprzenia mi w
ucho o niczym i dokuczaniu mojej osobie w najmniej odpowiednich
momentach, bo prawda choć piękna lecz niebezpieczna, była taka, że jego
też trudno było polubić.
Ja nie miałem wyboru.
- Może wymasować waszej wysokości śmierdzące stópki?
- Zaraz wymasuje ci nimi ryj jeśli nie przestaniesz - warknąłem w końcu, mrużąc przy tym wściekle oczy, jakbym chciał nimi zabić. Nikt by mnie nie podejrzewał za ciche zabójstwo, a miałbym spokój do końca życia.
Ku
mojemu zadowoleniu Luhan zamknął się od razu, wyglądając przy tym jak
kompletnie zbity z tropu. Zesztywniał w swoim siedzeniu, prostując się
komicznie jakby ktoś mu wsadził w tyłek, kijek od miotły.
Co
jednak mnie zdziwiło to to, że nie patrzył na mnie, ani nawet nie na
swoje jedzenie, a gdzieś w bok, w głąb stołówki gdzie znajdowali się
inni uczniowie.
Świr.
Miałem czasem wrażenie, że jego humor nie zmienia się przez buzujące w
jego młodzieńczym ciele hormony, a przez jego własny wybór, jakby
zmieniał gacie albo kolor włosów.
Uwagę od mojego przyjaciela odciągnęły trzy dziewczyny siedzące przy stoliku obok.
A raczej ich złośliwie upierdliwy i drażniący słuch chichot.
Nie
słyszałem dokładnie o czym mówią, nawet nie chciałem wiedzieć, bo ich
zabójczo ciekawe tematy rozmów doprowadzały mnie do szewskiej pasji, a
mimo to odwróciłem w ich stronę głowę.
Nie
jestem zapatrzonym w siebie, egoistycznym dupkiem, ale byłem święcie
przekonany, że poraz kolejny ktoś porusza temat o mnie. Już się do
przyzwyczaiłem, bo mimo iż nie uczestniczyłem w życiu twarzyskim szkoły,
czasem zwracałem na siebie uwagę innych, nie tylko swoją niezbyt
zadbaną aparycją, ale również i dziwacznym zachowaniem. Dobrze wiem, że
trudno mnie rozszyfrować i jestem twardym orzeszkiem do zgryzienia, lecz
mam to głęboko w dupie i nic na to też nie poradzę.
Jakież
było moje zdziwienie gdy po krótkiej obserwacji, bo trwającej dosłownie
pół minuty, zorientowałem się, że laski wcale mnie nie obgadują, a coś
lub kogoś za moimi plecami.
Syknąłem
cicho gdy poczułem mocne szturchnięcie w bok, gotowy na zdzielenie
Luhana po głowie, jednak gdy odwróciłem się w jego stronę zastygłem
momentalnie widząc jego poważną minę.
- Co jest?
-
Kim jest ten koleś? - spytał cicho, wskazując kciukiem za siebie.
Podążyłem wzrokeim w tamtym kierunku, jednak nie potrafiłem zdefiniować o
kogo chodzi. Byłem ślepy jak kret, o czym oczywiście nawet nie
wspominałem, by Luhan nie zawracał mi tyłka w przyszłości.
Bez
dłuższego namysłu i braku chęci dalszego śledztwa, wzruszyłem ramionami
- Nie mam pojęcia, nie znam typa. - mruknąłęm, rozmasowując swój
posiniaczony przez kościsty łokieć Luhana, bok. Miałem wrażenie, że dziś
już przekroczyłem swój codzienny poziom naburmuszenia.
- To dziwne bo wydaje się jakby on znał ciebie. Cały czas się tu gapi, nawet teraz nie odwraca wzroku od twojej głowy.
Wbrew
mojej woli po plecach przeszły mi nieprzyjemnie dreszcze. W głębi duszy
miałem nadzieję, że Luhan po prostu robi sobie ze mnie jaja, chociaż
nie mogłem zaprzeczyć faktu jak poważny i skonsternowany się wydawał gdy
o tym mówił.
-
Wydaje ci się - stwierdziłem, czując jak szybko załamuje mi się głos.
Pieprzone gardło. - Błagam odwróć się. - Jęknąłem zażenowany, chcąc z
jakiegoś durnego powodu zapaść się nagle pod ziemię. Co, jeśli ten koleś
o którym mówił Luhan to następna osoba, której bez powodu przeszkadzam i
chciał się mnie pozbyć?! Czy ludzie naprawdę nie mogli mi dać spokoju i
zająć się własnymi sprawami.
-
Chyba wiem co widze, nie? Nie jestem ślepy Kyungsoo, poza tym to
oczywiste, że patrzy się właśnie tutaj - Luhan umiejętnie zignorował
moją prośbę, teraz całkowicie odwrócony w stronę środka wielkiego
pomieszczenia, gdzie znajdował się mój potencjalny zabójca. - Napewno go
nie znasz? Chociaż po co ja pytam, to niemożliwe żebyś nie zapamiętał
tej twarzy, nawet gdybyś się z nim kiedyś minął na ulicy. Chryste, nawet
stąd widze, że ma usta na pół ryja. I jeszcze ta skóra...
-
Możesz przestać?! - warknąłem w końcu, napinając mięśnie z gwałtownie
ogarniającej moje ciało irytacji. Z niedokońca wyjaśnionych dla mnie
powodów chciałem jak najszybciej uciec ze stołówki, zniknąć, rozpłynąć
się na moment i stać się niewidzialnym dla oczu, które wypalały mi
dziurę w plecach. Coprawda nie zorientowałem się o ich istnieniu dopóki
nie powiedział mi o nich Luhan, jednak moja wyobraźnia szybko zaczęła
działać na najwyższych obrotach, sprawiając, że po prostu zacząłem srać w
gacie, niczym ofiara złapana w pole widzenia drapieżnika. Nie wiem czy
to wytworzona przez moją własną głowe atmosfera, czy może brak swetra w
chłodny wiosenny dzień sprawiała, że w jednej chwili zrobiło mi się
zimno, a cały hałas uczniów został na chwile wygłuszony przez
przepływającą przez moje uszy krew, dudniącą w moim organiźmie przez
niespokojne tętno.
Gdybym mógł do tych okoliczności dodać ten specyficzny, słodki zapach...
- Kyungsoo!
Wzdrygnąłem
się, ściskając mocniej palce w pięści, które dopiero rozluźniłem gdy
poczułem jak krótkościęte paznokcie wbijają się we wnętrze moich dłoni.
Nie
mogłem znieść wyrazu twarzy Luhana, który patrzył na mnie jakbym był
najbardziej żałosnym i bezbronnym obiektem na świecie. - Wszystko w
porządku? Trzęsiesz się. - Jego zmartwiony wyraz twarzy wykręcał mój
żołądek w nieopanowanym obrzydzeniu, a wszystko dookoła zaczęło mnie
drażnić swoją lepkością i natarczywością.
- Idę do kibla - mruknąłem w końcu i bez dalszego wyjaśnienia po prostu wstałem od stolika, kierując się w stronę wyjścia.
n/a:
Powinnam to nazwać prologiem nr 2 grrrr. Cieszę się, że opowiadanie
zyskało TYLU czytelników, mimo że się spodziewałam może dwójki i to
poinformowanej osobiście przeze mnie. Rozdział dużo nie wniósł prawda?
Nie chcę się usprawiedliwiać, ale Hurri znalazła sobie pracę, w dodatku
full-time, czyli siły na pisanie brak. Ale to nie oznacza, że rozdziały
będą teraz się pojawiały co dwa miesiące! Nie nie, to mogę obiecać, wraz
z tym, że nowe będą o wiele ciekawsze bo rozpiszę co chcę w nich
umieścić i będą przekraczać 15 stron w wordzie :D Dziękuję i przepraszam
wytrwałych, cieszę się, że jest Was tylko tyle, bo mogę każdemu z
osobna paść u stóp.
To
kaisoo jest luźną historią, żadnej filozofii, raczej podążającą z
kanonem romansu. Nie wiem czy szczęśliwego, ale na pewno ciekawego :)
Mam nadzieję, że rozwinę się ze swoim pisaniem, a "beast inside" będzie
moją odskocznią od ciężkiej i śmierdzącej olejem codzienności (pracuje
jako commis-chef w restauracji buuu :< )