czwartek, 16 lipca 2015

#1

           


            Niebo o piątej nad ranem było najpiękniejsze.
Całkowicie różniło się od czarnego sklepienia nocy, którego ozdobiona gwiazdami powierzchnia zdawała się pochłaniać swoim ogromem, niżeli zachwycać nieograniczoną wielkością. Świat był łagodny i spokojny, dzieląc się przestrzenią z głośniejszym niż o innej porze dnia, śpiewem ptaków i nieśmiałymi promieniami słońca, które powoli wyłaniały się zza wschodniej części miasta. Mimo, że wszystko w górze wydawało się szare i jeszcze ciemne, nie można zaprzeczyć, iż było znacznie lżejsze, bardziej świeże niż to co oferował nam wieczór. O piątej nad ranem nie dało się wyczuć wiszącego w gęstym powietrzu niepokoju i drżącego, podjudzanego przez wybujałą wyobraźnię niebezpieczeństwa, który osadzał się nieprzyjemnym ciężarem na dnie żołądka. Nie trzeba było rozglądać się co chwila wokół siebie, w akcie ogarniającej paniki i przeświadczenia, że coś nas obserwuje, chce nas schwytać lub po prostu zrobić krzywdę.
Dlatego niebo o piątej nad ranem było najpiękniejsze.
Owinąłem szczelniej szyję, grubym, wełnianym szalikiem, mając nadzieję, że w ten sposób ochronię i tak bolące już gardło, przez mroźnym wiatrem, które atakowało moją skórę, przez każdą możliwą szczelinę w ubraniu. Dzień był mglisty, otaczając mnie w niekomfortowym uścisku, niczym para obcych ramion. To dziwne, by było tak zimno w środku wiosny, gdy pogodę było stać co najwyżej na trwającą niecałą godzinę burzę, lecz zamiast przywiązywać do tego ekscesu większą wagę, po prostu przyspieszyłem kroku.
Zatrzymałem się jednak raptownie, uświadamiając, że zupełnie nie wiem dokąd zmierzam. Nie mogłem zdecydować czy nie pamiętam gdzie idę, czy zwyczajnie moja świadomość bez mojej wiedzy postanowiła, że podróż dokądś, jest bez sensu.
Rozejrzałem się dookoła, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, a co gorsza, dzięki temu przekonałem się, że zupełnie nie orientuję się gdzie jestem. Przede mną ciągnął się widok pogrążonej we mgle ulicy, a za mną majaczące za ścianą bieli pojedyncze drzewa, pewnie część lasu. Przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz na myśl co może znajdować się wśród ciemności, i że najprawdopodobniej właśnie stamtąd przed chwilą wyszedłem.
W mojej głowie powoli tworzył się mętlik, którego chciałem się jak najszybciej pozbyć i po prostu wrócić do domu, do swojego łóżka, i zasnąć, zapominając o wszystkim co właśnie zobaczyłem. Niebo o piątej rano jeszcze nigdy wcześniej nie wydawało mi się tak ciemne i brudne, jakby zaraz miało się pokruszyć, i opaść na mnie, przygniatając swoim ciężarem.
Wtedy poczułem to.
Gorąc na karku i okropne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, jakbym bez patrzenia wiedział, że ktoś wpatruje się w moje plecy. Gwałtowny przepływ krwi przez skronie i załzawione oczy nie były oznaką mojej słabości, a strachu, który na moment obezwładnił ciało, wlewając do mięśni kwas i całkowicie uniemożliwiając mi ruch. Mógłbym przysiąc, że słyszę jak ktoś dyszy, i chociaż przez chwilę byłem święcie przekonany, że to ja, szybko się otrząsnąłem z tej myśli, gdy stwierdziłem, że wcale nie oddycham.
Ktoś lub coś stało tam ze mną, patrząc na mnie, sapiąc ciężko, jakby z wszechogarniającego podniecenia, że wreszcie temu czemuś udało się złapać swoją ofiarę i to kwestia sekund by się do niej dobrać.
Potem wszystko działo się na raz, omamiając na moment również moje zmysły, co sprawiło, że dopiero po jakimś czasie mogłem przypomnieć co tak naprawdę się stało.
Słodki zapach karmelu, pisk opon, ciepło, czyjeś ręce, huk, dźwięk tłuczonego szkła i tępy ból ramienia gdy upadłem na zimny asfalt. Krzyk.
Wszystko stało się czarne.

Obudziłem się z twarzą w poduszce i pięściami zaciśniętymi w materiale prześcieradła, zdyszany, i ku mojemu obrzydzeniu, spocony, z przydługimi włosami przylepiającymi się do mojego mokrego karku. Pierwsze co odnotowałem, oprócz obrzydliwego uczucia wilgoci na moim ciele, to niesamowity ból przełyku, który nasilał się z każdym przełknięciem śliny i próbą wyduszenia z siebie chociaż jednego słowa. Wielka, piekąca gula w moim gardle nie ustępowała po żadnej z prób odkaszlnięcia, a ja zacząłem się intensywnie zastanawiać czy czasem nie przeżywam właśnie kaca stulecia, dzięki któremu nie pamiętam zupełnie nic z wydarzeń poprzedniej nocy. Skrzywiłem się na myśl co mogłem robić po pijaku, drąc się, wydurniając , a może i nawet oczerniając naszą miejscowość, chociaż gdzieś z tyłu umysłu wciąż tliła mi się marna nadzieja, że może nie jestem skończonym debilem by posunąć się do takich czynów.
Z niewielkim trudem przewróciłem się na plecy, wbijając wzrok w część sufitu nade mną. Przez chwilę śledziłem ścieżki wytworzone przez grube pęknięcia na sklepieniu, jeszcze parę razy męcząc swoje struny głosowe cichymi odkaszlnięciami i pomrukami, a gdy stwierdziłem, że w istocie dalsze torturowanie się nie ma sensu, podniosłem się niechętnie do pozycji siedzącej, żegnając tym samym z chociaż minimalną szansą na dalsze spanie. Przez głowę przemknęła mi myśl by spytać mamę o zwolnienie z lekcji, jednak zanim ten głupi pomysł zdążył zasymilować się w moim umyślie, szybko stamtąd wyparował, dokładnie tak samo jak jakiekolwiek chęci na funkcjonowanie podczas dzisiejszego dnia.
Pięknie. Ledwo co pozbierałem zmysły do kupy, a już miałem ochotę znowu zapaść w głęboki, otumaniający sen, chociaż to przypomniało mi właśnie dlaczego się z niego wybudziłem.
Rzadko co miewałem koszmary, a jeśli już to nie miały one na mnie żadnego wpływu, gdyż zwyczajnie w świecie o nich zapominałem wraz z otwarciem oczu o poranku. Nie pamiętam bym kiedykolwiek wcześniej budził się zdyszany i oblepiony potem, w dodatku z podrażnioną nie wiadomo czym krtanią, jakbym darł się non stop we śnie. Dokładnie pamiętałem uczucie towarzyszące mi podczas durnych wybryków mojego mózgu, a za cholerę nie pamiętałem o czym ten koszmar był.
- Walić to - mruknąwszy do siebie, wysunąłem się z ciepłej pościeli, poprawiając przy okazji zsuwające się z moich bioder bokserki. Nie obchodziło mnie to, że miały na sobie parę dziur, nie licząc oczywiście tych, przez które wkładałem nogi, bo tak czy siak, nie stać mnie było na nową bieliznę, tym bardziej nie miałem się komu chwalić swoim odzianym w majtki tyłkiem. Bez głębszego zastanowienia chwyciłem spodnie, które rzuciłem na podłogę poprzedniego wieczora, przed pójściem spać i nasunąłem je na siebie zupełnie ignorując fakt, że przecież powinienem się wykąpać. Nawet nie starając się nie przerwać panującej w mieszkaniu ciszy, powlokłem się jeszcze trochę zaspany do łazienki, z ulgą stwierdzając, że jest pusta, co oznaczało, iż moja rodzicielka albo zdążyła wyjść już z domu, albo wciąż smacznie spała, czego myśl na nowo mnie wkurzyła.
Można by się zastanowić dlaczego wciąż mieszkałem z matką, gdy tak na nią napieprzałem, nie? A więc powiem Wam tylko jedno - pieniędzmi się nie sra i te na pewno nie rosną na drzewie, dlatego też mało prawdopodobne bym miał je ja, gówniarz bez skończonego porządnego liceum, a mówimy tu o naprawdę dużej sumie jeśli myślało się o wypieprzenia z tej zawalonej zbutwiałymi dechami dziurze. Co prawda nasza miejscowość, mało istotna by ktokolwiek wiedział o jej istnieniu, poza jej mieszkańcami oczywiście, znajdowała się niedaleko Pusanu, mimo to trudno było ją opuścić, nie mając własnego transportu i zapasu gotówki, o którą wciąż mi się rozchodzi. Wszystko, w dwóch słowach, było do dupy.
Nie zwracając uwagi na stan w jakim znajdowały się kłaki, które dumnie nazywałem swoimi włosami czy też jak bardzo mój żołądek był pusty, wyszedłem z domu, zabierając ze sobą torbę szkolną i krawat, mając nadzieję, że tym razem uda mi się go jakoś przyzwoicie zawiązać w drodze do niewolniczej instytucji, którą zmuszony byłem mianować placówką edukacyjną. I chociaż każdy znał realia tego miejsca, nikomu nie przyszło na myśl by cokolwiek zmienić, udając, że szkoła, która przygotowywała w najlepszym stopniu do bycia zajebistym rolnikiem albo myśliwym, jest wręcz idealna dla młodzieży miasteczka.
Mając głęboko gdzieś, w istocie świadczący o moim szacunku do starszych ludzi, iż powinienem - jak to miałem w zwyczaju - wyjść z mieszkania o pięć minut później by spotkać przed drzwiami swojego sąsiada, czekającego na mnie ze świeżym jabłkiem w dłoni, zbiegłem po schodach budynku, przeskakując po dwa stopnie na raz. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że takie wyczyny i życie na krawędzi doprowadzi mnie do niezłej zadyszki oraz zwiększy aktywność moich gruczołów potowych, jednak jak to na prawdziwego buntownika przystało, po prostu to olałem.
I czasami gdy myślę, że kolejny dzień będzie równie nudny co poprzednie, a z pewnością co te, które mają nastąpić, i że nic ciekawego mnie nie spotka, a na pewno nie przeszkodzi w spokojnym egzystowaniu, na drodze musi stanąć mi coś, lub konkretny ktoś, który chce - może i nie specjalnie - tę całą rutynę mi zwyczajnie spierdolić.
Nie zauważyłem, że ktoś idzie po schodach w moją stronę. Dopiero gdy poczułem mocne szturchnięcie w bok i słaby acz tępy ból po kolidarcji dwóch ramion, podniosłem gwałtownie głowę, oczywiście rozdrażniony oraz gotowy do jakieś chamskiej docinki - zobaczyłem, że to tylko Minseok.
Uśmiechał się do mnie głupio, powoli ściągając z głowy idiotycznie wielkie i nieproporcjonalne do jego głowy słuchawki.
- O, jednak udało ci się wrócić w całości - zauważył, chociaż w jego głosie dało się usłyszeć zdziwienie. Jak na moje ucho był to zawód, chociaż nie rozumiałem dlaczego o tym w ogóle teraz mówił. Bez słowa odwróciłem się na pięcie, nie mając ochoty patrząc na jego zarumienioną mordę i zbiegłem na dół, by jak najszybciej uciec z tej cholernej kamienicy.

Starałem się nie zwracać uwagi na bezczelne docinki, gapienie się i głupie śmiechy, które otaczały mnie z każdej możliwej strony stołówki. Próbowałem nawet zignorować patrzącego na mnie Luhana, którego idealna twarz, która gładkością mogłaby konkurować z pupą niemowlaka, była wykrzywiona w grymasie obrzydzenia
- Wyglądasz jak gówno - odezwał się w końcu, piorunując mnie wzrokiem z ukosa. Zapewne moja obecność w jego towarzystwie niszczyła mu codziennie polerowaną reputację, o którą dbał równie staranie co o swoje przesuszone blond włosy - A co gorsza, śmierdzisz jak gówno. Myłeś się w ogóle?
Pokręciłem głową, na znak, że nie jak i to, iż nie miałem ochoty na jakiekolwiek pogaduszki. Poza tym, wciąż bolało mnie gardło, które nie dawało o sobie zapomnieć nawet gdy nie wydobywałem z siebie żadnego dźwięku, dlatego postanowiłem je oszczędzić, mając nadzieję, że w ten sposób się wyleczę.
Luhan prychnął, oburzony moim olewackim stosunkiem i wbił agresywnie pałeczki w swój szkolny obiad. Nic specjalnego zresztą - reagularna breja, którą śmiesznie nazwano smażonym ryżem. Jeśli miałeś szczęście, mogłeś znaleźć nawet dwa kawałki mięsa na swoim talerzu, a samo przedsięwzięcie przydzielania uczniom dziennej porcji przypominało raczej zawody śmierci albo polowanie na zwierzynę.
- Nie rozumiem dlaczego tak się zachowujesz, Kyungsoo. Od jakiegoś czasu wszystko masz w dupie - chłopak westchnął i chociaż oszczędziłem sobie widoku jego zdegustowanej miny, wiedziałem, że trochę za bardzo sie przejął. Czasem zachowywał się w stosunku do mnie jakbym już kompletnie popadał w ruinę.
A ja dopiero zacząłęm.
- Zmieniłeś się, kiedyś bardziej ci zależało żeby ludzie dobrze o tobie myśleli. A teraz? - z ostatnim słowem wydał z siebie dziwny dźwięk, coś w stylu przeciągłęgo 'ehh' jak to mają w zwyczaju starzy ludzie, którzy machają ręką na głupotę młodzieży.
Parsknąłem śmiechem, przez co zarobiłem kuksańca w żebro od bardzo oburzonego przyjaciela.
- Jak mówiłem - Luhan powiedział z naciskiem, prawie że zaciskając zęby w irytacji - Bardzo się zmieniłeś i fajnie by było gdybyś chociaż spróbował to jakoś naprawić. Musisz sobie w końcu kogoś znaleźć!
- Nie chcę nikogo - burknąłęm, krzyżując ramiona na lepkim blacie stołówkowego stołu. Nagle poczułem dziwnie gorącą gulę w żółądku, jakby zaraz miała mi podejść do gardła żebym mógł ją wyrzygać z jedzeniem, które przed momentem w siebie wpakowałem. Niezbyt przyjemne uczucie, jeśli mam być szczery. Na domiar złego, tłem dziwnie ciężkiej atmosfery która zapanowała między mną, a Luhanem był odgłos wyrzucanych przez uczniów resztek jedzenia do kosza, przy którym znajdowało się nasze miejsce spożywania posiłku.
Takie są właśnie efekty bycia wyrzutkiem społeczeństwa - dosłownie. Jesteś na końcu dziwnego łańcuca pokarmowego, wszyscy cię omijają niczym plankton, jednak to silniejsi się żywią twoją słabością.
Nawet w jebanej stołówce musisz żreć obok śmieci bo nigdzie indziej nie ma miejsca.
- Soo ...
Fuj. Tylko nie to.
Wystawiłem dłoń by przerwać chłopakowi - Błagam, nie nazywaj mnie tak. To żenujące.
Mogłem wręcz usłyszeć i poczuć jak Luhan przewraca oczami, bez patrzenia w jego stronę. Znałem go zbyt dobrze, chociaż nigdy bym o tym mu nie powiedział, bo raczej nie byłem wylewny i rzadko co zbierało mi się na sentymenty, ale nie mogłem oszukiwać siebie samego, iż znam przyjaciela równie dobrze co swoją dziurawą kieszeń. Nie potrafił przede mną nic ukryć, bo wszystko o czym pomyślał czy co poczuł było zawsze wypisane na jego wiecznie zarumienionej i odrobinę zbyt pulchnej jak na osiemnastolatka, twarzy.
- Księżniczka Soo jak zwykle wypiera się swoją dumą by nie poruszać tematów, które ranią jej wrażliwe serduszko. Ojej.
Z dziką satysfakcją zauważyłem, że cholernie świerzbi mnie pięść i aż się prosi żeby w coś przywalić. Albo w kogoś. Luhan miał to do siebie, iż posiadał wręcz wybitny talent jeśli chodzi o uprzykrzanie mi życia. Tak jak on dla mnie i ja dla niego byłem jedyną jednostką w szkole, z którą mógł swobodnie pogadać i w zasadzie, z którą utrzymywał bliższe kontakty. Ogólnie rzecz ujmując, jego zbyt rozkrzyczana i energiczna natura składała się z wiecznego pieprzenia mi w ucho o niczym i dokuczaniu mojej osobie w najmniej odpowiednich momentach, bo prawda choć piękna lecz niebezpieczna, była taka, że jego też trudno było polubić.
Ja nie miałem wyboru.
- Może wymasować waszej wysokości śmierdzące stópki?
- Zaraz wymasuje ci nimi ryj jeśli nie przestaniesz - warknąłem w końcu, mrużąc przy tym wściekle oczy, jakbym chciał nimi zabić. Nikt by mnie nie podejrzewał za ciche zabójstwo, a miałbym spokój do końca życia.
Ku mojemu zadowoleniu Luhan zamknął się od razu, wyglądając przy tym jak kompletnie zbity z tropu. Zesztywniał w swoim siedzeniu, prostując się komicznie jakby ktoś mu wsadził w tyłek, kijek od miotły.
Co jednak mnie zdziwiło to to, że nie patrzył na mnie, ani nawet nie na swoje jedzenie, a gdzieś w bok, w głąb stołówki gdzie znajdowali się inni uczniowie.
Świr. Miałem czasem wrażenie, że jego humor nie zmienia się przez buzujące w jego młodzieńczym ciele hormony, a przez jego własny wybór, jakby zmieniał gacie albo kolor włosów.
Uwagę od mojego przyjaciela odciągnęły trzy dziewczyny siedzące przy stoliku obok.
A raczej ich złośliwie upierdliwy i drażniący słuch chichot.
Nie słyszałem dokładnie o czym mówią, nawet nie chciałem wiedzieć, bo ich zabójczo ciekawe tematy rozmów doprowadzały mnie do szewskiej pasji, a mimo to odwróciłem w ich stronę głowę.
Nie jestem zapatrzonym w siebie, egoistycznym dupkiem, ale byłem święcie przekonany, że poraz kolejny ktoś porusza temat o mnie. Już się do  przyzwyczaiłem, bo mimo iż nie uczestniczyłem w życiu twarzyskim szkoły, czasem zwracałem na siebie uwagę innych, nie tylko swoją niezbyt zadbaną aparycją, ale również i dziwacznym zachowaniem. Dobrze wiem, że trudno mnie rozszyfrować i jestem twardym orzeszkiem do zgryzienia, lecz mam to głęboko w dupie i nic na to też nie poradzę.
Jakież było moje zdziwienie gdy po krótkiej obserwacji, bo trwającej dosłownie pół minuty, zorientowałem się, że laski wcale mnie nie obgadują, a coś lub kogoś za moimi plecami.
Syknąłem cicho gdy poczułem mocne szturchnięcie w bok, gotowy na zdzielenie Luhana po głowie, jednak gdy odwróciłem się w jego stronę zastygłem momentalnie widząc jego poważną minę.
- Co jest?
- Kim jest ten koleś? - spytał cicho, wskazując kciukiem za siebie. Podążyłem wzrokeim w tamtym kierunku, jednak nie potrafiłem zdefiniować o kogo chodzi. Byłem ślepy jak kret, o czym oczywiście nawet nie wspominałem, by Luhan nie zawracał mi tyłka w przyszłości.
Bez dłuższego namysłu i braku chęci dalszego śledztwa, wzruszyłem ramionami - Nie mam pojęcia, nie znam typa. - mruknąłęm, rozmasowując swój posiniaczony przez kościsty łokieć Luhana, bok. Miałem wrażenie, że dziś już przekroczyłem swój codzienny poziom naburmuszenia.
- To dziwne bo wydaje się jakby on znał ciebie. Cały czas się tu gapi, nawet teraz nie odwraca wzroku od twojej głowy.
Wbrew mojej woli po plecach przeszły mi nieprzyjemnie dreszcze. W głębi duszy miałem nadzieję, że Luhan po prostu robi sobie ze mnie jaja, chociaż nie mogłem zaprzeczyć faktu jak poważny i skonsternowany się wydawał gdy o tym mówił.
- Wydaje ci się - stwierdziłem, czując jak szybko załamuje mi się głos. Pieprzone gardło. - Błagam odwróć się. - Jęknąłem zażenowany, chcąc z jakiegoś durnego powodu zapaść się nagle pod ziemię. Co, jeśli ten koleś o którym mówił Luhan to następna osoba, której bez powodu przeszkadzam i chciał się mnie pozbyć?! Czy ludzie naprawdę nie mogli mi dać spokoju i zająć się własnymi sprawami.
- Chyba wiem co widze, nie? Nie jestem ślepy Kyungsoo, poza tym to oczywiste, że patrzy się właśnie tutaj - Luhan umiejętnie zignorował moją prośbę, teraz całkowicie odwrócony w stronę środka wielkiego pomieszczenia, gdzie znajdował się mój potencjalny zabójca. - Napewno go nie znasz? Chociaż po co ja pytam, to niemożliwe żebyś nie zapamiętał tej twarzy, nawet gdybyś się z nim kiedyś minął na ulicy. Chryste, nawet stąd widze, że ma usta na pół ryja. I jeszcze ta skóra...
- Możesz przestać?! - warknąłem w końcu, napinając mięśnie z gwałtownie ogarniającej moje ciało irytacji. Z niedokońca wyjaśnionych dla mnie powodów chciałem jak najszybciej uciec ze stołówki, zniknąć, rozpłynąć się na moment i stać się niewidzialnym dla oczu, które wypalały mi dziurę w plecach. Coprawda nie zorientowałem się o ich istnieniu dopóki nie powiedział mi o nich Luhan, jednak moja wyobraźnia szybko zaczęła działać na najwyższych obrotach, sprawiając, że po prostu zacząłem srać w gacie, niczym ofiara złapana w pole widzenia drapieżnika. Nie wiem czy to wytworzona przez moją własną głowe atmosfera, czy może brak swetra w chłodny wiosenny dzień sprawiała, że w jednej chwili zrobiło mi się zimno, a cały hałas uczniów został na chwile wygłuszony przez przepływającą przez moje uszy krew, dudniącą w moim organiźmie przez niespokojne tętno.
Gdybym mógł do tych okoliczności dodać ten specyficzny, słodki zapach...
- Kyungsoo!
Wzdrygnąłem się, ściskając mocniej palce w pięści, które dopiero rozluźniłem gdy poczułem jak krótkościęte paznokcie wbijają się we wnętrze moich dłoni.
Nie mogłem znieść wyrazu twarzy Luhana, który patrzył na mnie jakbym był najbardziej żałosnym i bezbronnym obiektem na świecie. - Wszystko w porządku? Trzęsiesz się. - Jego zmartwiony wyraz twarzy wykręcał mój żołądek w nieopanowanym obrzydzeniu, a wszystko dookoła zaczęło mnie drażnić swoją lepkością i natarczywością.
- Idę do kibla - mruknąłem w końcu i bez dalszego wyjaśnienia po prostu wstałem od stolika, kierując się w stronę wyjścia.


n/a: Powinnam to nazwać prologiem nr 2 grrrr. Cieszę się, że opowiadanie zyskało TYLU czytelników, mimo że się spodziewałam może dwójki i to poinformowanej osobiście przeze mnie. Rozdział dużo nie wniósł prawda? Nie chcę się usprawiedliwiać, ale Hurri znalazła sobie pracę, w dodatku full-time, czyli siły na pisanie brak. Ale to nie oznacza, że rozdziały będą teraz się pojawiały co dwa miesiące! Nie nie, to mogę obiecać, wraz z tym, że nowe będą o wiele ciekawsze bo rozpiszę co chcę w nich umieścić i będą przekraczać 15 stron w wordzie :D Dziękuję i przepraszam wytrwałych, cieszę się, że jest Was tylko tyle, bo mogę każdemu z osobna paść u stóp.
To kaisoo jest luźną historią, żadnej filozofii, raczej podążającą z kanonem romansu. Nie wiem czy szczęśliwego, ale na pewno ciekawego :) Mam nadzieję, że rozwinę się ze swoim pisaniem, a "beast inside" będzie moją odskocznią od ciężkiej i śmierdzącej olejem codzienności (pracuje jako commis-chef w restauracji buuu :< )